Kopacze wyciągają łopaty, miski i fiolki, do których mają trafić drogocenne okruchy. Zakładamy wodery, dwie łopaty wybranego niedaleko brzegu piachu lądują w mojej misce, opiekująca się pisklętami kaczka nie spuszcza nas z oczu.

- Na początku trzeba mocno, a później delikatnie. Odwrotnie niż z kobietą - śmieje się Roman Drozd, pokazując, jak obchodzić się z miską. Złota szuka od 15 lat, w ciągu kilku minut potrafi przepłukać 20 kg piasku. Mnie przepłukanie dwóch kilogramów zabiera blisko kwadrans.

W teorii wygląda to tak: trzymając miskę równo z taflą wody trzeba zamienić piach w zawiesinę, a potem okrężnymi ruchami pozbyć się go z naczynia, pilnując, żeby nie stracić ciężkich drobinek, które powinny osiąść na dnie. W praktyce okazuje się, że ciężkie drobinki nie są wcale takie ciężkie - wystarczy jeden nieuważny ruch i można pożegnać się z marzeniami o złotych okruchach.

Płuczemy wpatrując się w szlich - gromadzący się na dnie miski ciemny koncentrat ciężkich minerałów. Ten etap wymaga największej precyzji. - Cierpliwości. Złoto zawsze pokazuje się ostatnie - instruuje Drozd. Ostrożnie nabiera wody, wirując miską pozbywa się kolejnych warstw osadu. Po chwili: - No jest. A nie chciał pan wierzyć.

Więcej informacji: podroze.onet.pl