W jednej z opowieści o Sherlocku Holmesie pt. „Lwia grzywa”, słynny detektyw przechadza się po plaży i natyka się na umierającego mężczyznę. Ten ostatnim tchnieniem wykrzykuje: „Lwia grzywa!”. Plecy tego człowieka, niejakiego Fitzroya McPhersona, pokrywają krwawe pręgi, “jakby go wychłostano drutem kolczastym” - jak opisuje Sherlock.

Podejrzanym jest kolega McPhersona, krewki Ian Murdoch. Było nie było, któregoś razu wyrzucił psa McPhersona przez okno. Podejrzenia te jednak rozwiewają się, gdy i on zostaje w tajemniczy sposób okaleczony podczas kąpieli w wodach zatoki, przeżywając jednak ów atak. Sherlock rozwiązuje zagadkę, bazując na zapiskach ze wspomnień pewnego marynarza. Zabójcą okazuje się być zamieszkująca wody zatoki olbrzymia meduza, Cyanea capillata, nazywana lwią grzywą.

Wielki detektyw odkrywa prawdę. Wspólnie z inspektorem policji i niejakim Stackhurstem rusza na plażę, gdzie wskazuje sprawcę. “Cyanea!”, wykrzykuje. “Cyanea! Widzicie tą meduzę?”. Wielka bełtwa kryje się wśród skał. Sherlock oznajmia: “Narobiła już wystarczająco zła. Jej dni są policzone. Pomóż mi Stackhurst! Wykończmy tego mordercę!” Wrzucają do morza głaz, rozgniatając stwora.

Więcej informacji: ziemianarozdrozu.pl